No i jestem już "po". Nie wiem co napisać. Totalne zażenowanie, ale zarazem bezsilność. Czuję się tak jakby ktoś chciał wyprać mi głowę i pomalować trawę na inny kolor i wmówić, że nie jest zielona.
W skrócie. Wizytowałem dziś serwis Tesla w Długołęce na umówioną wizytę serwisową. Wcześniej został mi wysłany przez aplikację kosztorys na ponad 4k. Od razu wzbudziło to moje zaniepokojenie, ponieważ niektóre elementy w kosztorysie były oznaczone jako gwarancyjne, a inne płatne po stronie klienta. Zgłosiłem to w wiadomości w appce i odpisano mi, że taka jest procedura, że oceniają na miejscu, że jak nie zaakceptuję to nie mogą przeprowadzić w ogóle tej obsługi. Ok, niech im będzie.
Po przyjechaniu od razu zasugerowano mi na wstępie, że niektóre czynności będą płatne (?!). Odpowiedziałem więc, że przecież pisałem z kimś w tej sprawie i mają ocenić to na miejscu. Poza tym identyczny model, identyczna data rejestracji, a więc i startu gwarancji był serwisowany bez problemu przez mobilnego i w pełni bezpłatnie.
W odpowiedzi usłyszałem, że jeśli do 90 dni nie zgłoszono usterek wewnątrz to one nie kwalifikują się do naprawy gwarancyjnej, ale ok - "przejdzie się Pan z serwisantem, ocenicie problemy i auto wjedzie na serwis". Tak też się stało. Lampka ostrzegawcza zaświeciła się gdy udzielono mi informacji, że Pan "Siergiej" przejedzie się ze mną. Ok. Wsiadł, przejechaliśmy się krótko, ostatecznie stwierdził, że coś tam słyszy i "będą szukać". Auto wjechało na halę, a ja usiadłem w dusznej części dla klientów serwisu - zero klimatyzacji, kawa z kapsułek, mleko z kartonu, herbata z dużego kartonu Lipton i dyspenser wody ciepłej i zimnej

. Spartańsko i dobrze, że ubrałem krótkie spodenki bo inaczej chyba całkowicie przykleiłbym się do tej skóropodobnej kanapy. W międzyczasie inni klienci sobie już pojechali, zostawili filiżanki, filiżanki po kawie wrastały w stolik, totalny tumiwisizm.
Minęła ok. 1h i sympatyczny Pan Doradca Serwisowy wrócił, z nast. nowinami:
- próg ok, będzie malowany w body shop (były pęcherze, opisywałem w innym wątku);
- trzeszczący fotel, trzeszczące okolice słupków, trzeszcząca klapa - o
ni tego nie naprawią w ramach gwarancji, mam płacić, bo minęło ponad 90 dni od wydania auta i w takiej sytuacji są to elementy eksploatacyjne;
- kamera/kierunkowskaz od strony kierowcy wymieniony;
- przy okazji poprosiłem jeszcze o opinię serwisanta Tesli do Arval, że obecne opony są wyząbkowane (walczę o wymianę w Arval bo na takich mi wydano auto) - w odpowiedzi: "NIE WYSTAWIMY PANU CZEGOŚ TAKIEGO".
No i zaczęła się wymiana, a raczej walka o godność. Ostatecznie wezwany został Kierownik Serwisu, który wciąż uważał, że to moje fanaberie, że to jest płatne, że w ogóle źle oznaczyłem (sic!) usterkę fotela bo oznaczyłem, że trzeszczy obudowa, a nie stelaż (jakbym to ja miał się na tym znać). Co więcej, nawet nikt dokładnie nie przeczytał mojego zgłoszenia bo okazało się, że opisałem wszystko w zgłoszeniu prawidłowo, a ww. były mi wmawiane. Auto oczywiście bez podjętych czynności stało już pod salonem do wydania, a panowie liczyli, że podkulę ogon i odjadę.
Po wielu wymianach, próbie sił, emocji, aż w końcu standardowym "jesteście niekompetentni", pojazd wrócił na serwis z propozycją, że jak będą mieli stelaż fotela to wymienią plus zweryfikują jeszcze próg z drugiej strony (zwróciłem uwagę, że z drugiej strony też są pęcherze i warto byłoby to zrobić w duecie).
Kolejne 2h. Auto wyjechało, po czym stwierdzono, że stelaż nie jest wadliwy, poprawiono mocowanie, ale tu cytat "
ma Pan źle ustawiony fotel, za daleko, zbyt rozłożony, przez to pewnie się obluzował i trzeszczy" (mam 192cm wzrostu).... Kurtyna! Dopisano też potrzebę malowania drugiego progu i zlecenie poszło do Body Shop Wrocław.
Pozostałe zgłaszane rzeczy, t.j. grzechotka z okolic słupków, stukanie najpewniej z okolicy klapy lub foteli zostały całkowicie zbagatelizowane i postawiono mnie w położeniu, że albo płacę albo mam spadać. Swoją drogą, ciekawe, jakbym był tak głupi i się zgodził na zapłatę czy w ogóle by to naprawiono, wątpię.
Poprosiłem o kontakt do reklamacji, podano mi adres "
[email protected]", czyli zapewne moja reklamacja/skarga, jak zwał tak zwał i tak pewnie by do nich wróciła i odbiłbym się od ściany.
I teraz creme de la creme. Body Shop stwierdził, że owszem - naprawią/pomalują, ale auta zastępczego mi nie dadzą i mam to załatwiać w Tesli. Natomiast w serwisie powiedziano mi, że mam to załatwiać w Body Shop, bo oni nie wiedzą. Gdy spytałem Body Shop czy w ogóle w takich sytuacjach Tesla daje zastępcze albo nie ma z tym problemu to Body Shop jasno stwierdził, że bardzo tego unikają i rzadko to się zdarza... Czyli tydzień albo więcej bez auta, a co!
Co więcej, kosztorys przed naprawą nie robią oni (Tesla Długołęka), a "koledzy" z Poznania i najpewniej ci koledzy źle ocenili fotel w ramach zgłoszenia i nawet nie uwzględnili ew. wymiany stelaża, a inne ad hoc od razu ocenili, że to fanaberie klienta i "Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?".
Kolejna rewelacja - Pan z Serwisu pokazał mi mapkę zasięgu, w związku z którą technicy mobilni nie jeżdżą już po dolnym śląsku do klientów, czyli jeśli mam coś do wymiany lub serwisu - nie ma zmiłuj, trzeba jechać do serwisu stacjonarnego.
Ceniłem sobie Teslę za super podejście do klienta, techników mobilnych, elastyczność i ten luz, że nawet jak może przesadzam to z miłości do marki i niech już Ci będzie. Dzisiaj to wszystko runęło i czuję się jak X lat temu, kiedy będąc posiadaczem aut innych marek, w tym BMW, czy Volvo, zgłaszając cokolwiek do serwisu stacjonarnego byłem traktowany identycznie jak dzisiaj w Tesli - czyli spadaj na drzewo. Dzisiaj to poszło dalej: spadaj na drzewo albo płać. To nie tak miało wyglądać.
Wątków pobocznych było jeszcze dużo, ale wciąż jestem w emocjach i nie wiem co o tym wszystkim myśleć, nie wiem po co aktywna gwarancja w takim razie, skoro jest zakres czynności, które jej nie podlegają. Rozumiem, jakbym z tym samym problemem meldował się już któryś raz i szukał "kwadratowych jaj", ale nie, to pierwsze zgłoszenie, co więcej pełen pozytywnego nastawienia bo to usterki popularne, powtarzalne, które w drugim, identycznym aucie zostały naprawiane od ręki.
W efekcie wróciłem z:
- poprawionym fotelem po walce (po "naprawie" pozostawiono brud, jakiś klej na fotelu, który ostatecznie zszedł po mojej próbie doczyszczenia),
- zielonym światłem na malowanie w Body Shop (ale i tak stres co z zastępczym), wymienioną kamerą/kierunkowskazem.
Ale ... wciąż stuka mi coś z okolic słupka, wciąż stuka mi klapa/kanapa tył, a na dobicie w drodze powrotnej dostałem jeszcze w maskę kamieniem spod kół innego samochodu i mam odprysk jak ta lala! To nie jest mój dzień

.