Opowiem Wam co mi się dzisiaj przydarzyło. Jakiś tydzień temu, za namową konsultanta, umówiłem się na weekendową jazdę próbną Ioniq 5. Umówieni byliśmy na dziś (sobotę) na 15:30. Samochód miałem oddać w poniedziałek między 9 a 10.
Zaplanowałem, a właściwie przemeblowałem sobie dzień, żeby jak najlepiej sprawdzić go tam, gdzie jeżdżę. Normalne, prawda?
Cały ucieszony przyjeżdżam do salonu (40 min w jedną stronę) - akurat mam tam blisko z mojej pracy, stąd wybór, wjechałem sobie "po drodze"
Miłe przywitanie, Pan poszedł sprawdzić czy wóz jest w porządku, poczułem, że coś jest nie tak, gdy długo nie wracał.
Przyszedł z dobrą miną do złej gry, zagaił, spiął się, zaczął wpisywać bezsensowny ciąg liter w komputer (rzadko utrzymuję kontakt wzrokowy, stąd na nią patrzyłem) - wtedy wiedziałem już, że coś jest bardzo nie tak.
Coś pobąkiwał, że ma jakieś problemy, ale poprosi prawo jazdy, uzupełnił dane wszystkie no i powiedział, że ma problem, bo "kierownik faktury nie zostawił, bo jak rozmawialiśmy, będzie kaucja".
Jak szybko to powiedział, tak szybko zniknął na jakieś 10 minut. Przemyślałem sobie i coś mi się nie zgadzało. Jaka kaucja, jaka faktura? Może weryfikacja bankowa złotówką na przelew (tak Volvo robi).
Cały w chwale przybył z powrotem, znowu coś wpisywał, więc zapytałem o jaką fakturę i zaliczkę chodzi, bo nie jestem w temacie. "Może Pan klientów pomylił"?
Kiedy zobaczyłem te zagubione oczy, uznałem, że jednak jest gorzej, niż bardzo nie tak.
Zaczęło się dopytywanie "czy na pewno nie powiedziałem!? Jestem tu nowy, przepraszam". I tak w kółko. Spokojnie odpowiedziałem, że na pewno nie, szczególnie, że byłem w czwartek potwierdzić jazdę i dopytywałem czego ode mnie oprócz dowodu i prawa jazdy będą potrzebowali.
Usłyszałem, że dobrego humoru i dobrej zabawy z elektryka. Hm.
Ciągnę więc za język ile tej kaucji jest. Mam zawsze jakieś awaryjne na moim głównym koncie, reszta w innym banku na oszczędnościowym.
"Proszę Pana mała sumka" - myślę, może jednak jest dobrze.
"Trzy tysiące" - myślę, że jestem w błędzie.
Powiedziałem wprost, że tyle nie mam, mam dwa (choć miałem więcej, ale skoro już tak się bawimy, no to nie moja wina). Po dyskusji padła deklaracja, że w porządku, bez problemu, jego wina, bierze to na siebie.
Jakieś 30 minut później (wydzwanianie do kierownika, jego asystentki, kardynała Dziwisza, Joe Bidena, który i tak nic nie pamięta, prezesa Toyoty i premiera Mazowieckiego) okazało się, że tylko kierownik może wystawić fakturę, system dalej nie przepuszcza, nie ma możliwości.
Zagotowałem się, ale że negocjacje to teraz mój chleb powszedni odpowiedziałem, że jakoś to przeżyję, może innym razem.
"Najmocniej przepraszam, ale kierownik nie miał czasu tego zrobić". Ta, od tygodnia, taki zapierdziel na salonie, że nic nie sprzedali, ale kierownik nie potrafił wystawić jednej faktury, która mu wpadła do systemu. Kierownik nie ma zastępcy ani upoważnionej osoby, więc włada sobie sam.
Najgorsze jest to, że formularz, który dostałem już do podpisania zawierał informację, że kaucję pobiera się jedynie od wersji sportowych "N", o elektrykach nie było mowy - ale ponoć jest drugi formularz (którego obsługa klienta nie ma w systemie, ale jest na pewno), który wzmiankuje o kaucji.
Cuda, cuda, cuda.
Na koniec uraczono mnie prośbą abym nie był zły. Zły jest pies, ja się wkurzyłem, ale... C'est la vie! Kolejny raz pomyślałem: gorzej być nie będzie.
Pożegnałem się i wsiadłem do mojej Cytryny, ochoczo zatruwając środowisko dieslem. Odjechałem w stronę zachodzącego słońca, ukrywając łezkę pod okularami słonecznymi. W Trójce akurat "leciała" Roxi Węgiel - odwołałem myśl z poprzedniego akapitu.