Jak sądzę 1992 w Twoim nicku to może być rok urodzenia.
Przypomnę Ci więc, że w Polsce do roku 1997 podatek od środków transportowych zobowiązani byli opłacać również właściciele samochodów osobowych (do początku lat 90. podatek ten nosił nazwę podatku drogowego). Później wprowadzono 10,5% udział w akcyzie od paliw silnikowych, przekazywany gminom jako część tzw. kwoty rekompensującej wchodzącej w skład subwencji ogólnej dla gmin. Obecnie akcyza to ok. 20% ceny paliwa.
View attachment 30465
Jeśli więc przychody państwa z akcyzy w paliwie będą coraz mniejsze (bo będzie coraz mniej ICE a coraz więcej BEV) to jasnym jest, że BEV zostaną obciążane jakimś nowym podatkiem. Stąd mój przykład i wspomnisz moje słowa za kilka lat...
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że opłaty drogowe od lat są ukryte w akcyzie na paliwo. Nie trzeba mieć doktoratu z finansów publicznych, żeby to ogarnąć. Ale szczerze? Nie zmienia to dla mnie zupełnie nic, jeśli chodzi o absurd całej sytuacji.
Bo nadal mamy do czynienia z systemem, w którym najpierw płacisz podatki, z tych podatków budowane są drogi, a potem… płacisz jeszcze raz, żeby z tych dróg korzystać. I wszyscy kiwają głowami, jakby to była rzecz najbardziej naturalna na świecie. Ot, taka polska wersja perpetual motion machine – tylko że pieniądze cały czas płyną w jedną stronę.
Jeszcze zabawniejsze (albo raczej – smutniejsze) jest to, że przez lata tak sprytnie rozmyto temat w cenach paliwa, że większość społeczeństwa kompletnie się nad tym nie zastanawia. Bo jak coś jest w litrach benzyny, a nie na oddzielnym blankiecie do opłacenia, to łatwiej to przełknąć, prawda?
I tak, pełna zgoda – skoro dochody z akcyzy będą spadać wraz z popularyzacją aut elektrycznych, to BEV-y zostaną prędzej czy później objęte jakimś nowym podatkiem. Można to będzie nazwać "opłatą infrastrukturalną", „składką na rozwój elektromobilności” albo jeszcze bardziej kreatywnie – w końcu w tym państwo jest wyjątkowo innowacyjne. I wtedy, jak słusznie piszesz, przypomnę sobie Twoje słowa.
Ale na dziś: to, że fiskus już planuje, jak opodatkować przyszłość, nie usprawiedliwia patologii teraźniejszości. System, w którym płacisz kilka razy za to samo – tylko w różnych opakowaniach – może być świetny dla budżetu, ale dla obywatela to nadal jest zwyczajne nabijanie w butelkę. I to w biały dzień.
A inna sprawa, że nikt tak naprawdę nie ma jak zweryfikować, jak i czy te pieniądze z podatków są w ogóle wydawane na drogi. Transparentność budżetu? To brzmi jak science fiction.